Sam Biszkek jest zakurzonym, postsowieckim, betonowym molochem, do którego dotarliśmy po burzliwych 100 h drogi. Nie mamy stąd miłych wspomnień. Nie ma tu nic godnego uwagi, dlatego pobyt w mieście ograniczyliśmy do minimum. Złożyliśmy dokumenty o pozwolenie na trekking w rejonie chińskiego pogranicza, kupiliśmy gaz i uciekliśmy w góry. Na nasz pierwszy trekking wybraliśmy właśnie nieodległy Park Narodowy Ala Archa. Jest on zlokalizowany 30 km od miasta. Park został założony w 1976 roku, a nazwa zaczerpnął od przepływającej dnem doliny rzeki, która nazwę zawdzięcza spotykanemu tutaj jałowcowi, posiadającemu wyjątkowe właściwości. (Juniperus semiglobosa, rus. archa). Szamani, podczas obrządków używają dymu ze spalonego drewna jałowca w celu odpędzenia złych duchów, a wierni wieszają różnego rodzaju szmatki i wstążki na tych jeszcze rosnących, dokładnie w tym samym celu.




Przy kompleksie znajduje się pole namiotowe (Alp-Lager Ala Archa). Jest również sklepik z drobnymi przekąskami oraz restauracja. Czasami zamknięta, czasami bez pełnego asortymentu, dlatego lepiej przywieźć wszystko ze sobą z Biszkeku. Kompleks ma jeden niezaprzeczalny plus – można zdeponować tutaj rzeczy na przechowanie, żeby nie dźwigać niepotrzebnych, nadprogramowych kilogramów. Nie testowaliśmy, ale cena to około 200 Som za plecak/torbę. Szlaki w parku są praktycznie nieoznaczone. Wędrujemy wyraźnie wydeptanymi ścieżkami, posiłkując się mapą, ewentualnie kierując za innymi. Co jakiś czas pojawi się niemrawy malowany znak, choć częściej będą to charakterystyczne kamienne kopczyki. Co ważne, nie potrzebujemy tutaj żadnych pozwoleń.













Drogę na szczyt Uchitel (~4650 m n. p. m.) warto rozpocząć wcześnie rano, nawet koło godziny 5/6. Na pocieszenie tak wczesnej pory pozostaje fakt, że idziemy na lekko, zostawiając mniej istotny dobytek w bazie. Na szczycie powinniśmy się zameldować po około 4 h. Mamy do pokonania 1250 m przewyższenia. Jest naprawdę stromo, kolana protestują. Jednak szlak jest łatwy technicznie. Nie napotkamy tutaj żlebów, trasa jest oznaczona kopczykami, panuje na niej dość spory ruch. Podczas podejścia często wieje silny wiatr i co istotne, nie spotkamy już ujęć wody. Wejście plus zejście powinno zając łącznie około 7h.




Ala Archa nie jest jednak dla przesądnych. W roku 1981 wybrała się w góry i nie powróciła do bazy grupa sześciu osób pod wodzą Borysa Wasiliewa. Sześć osób przepadło, gdy nad górami dało się zaobserwować niezwykłe różowe kule. Do tej pory nie wiadomo co się z nimi stało. Druga tajemnicza historia wydarzyła się sześć lat później, w roku 1987. Dwóch alpinistów, powróciwszy z gór, relacjonowało, że na zaśnieżonym stoku otworzyło się nagle wejście do sporej jaskini z okrągłymi, metalicznymi ścianami, z której z ogromną prędkością wyleciał owalny obiekt z iluminatorami. Alpinistom tak nie dawała ta historia spokoju, że powrócili kolejnego dnia w to miejsce i… tyle ich widziano. Przepadli jak kamień w wodę. Opisane przez nich miejsce wielokrotnie potem przeszukano, ale ani wejścia, ani ludzi nie odnaleziono… Jednak my i tak tam powrócimy !!!
Polecamy również inne kirgiskie wpisy: Konie w Kirgistanie oraz Perła Tien Szanu – Ala-Kol Trekking
*ciekawostkę zaczerpneliśmy z blogu Wszechocean 😉
** zdjęcia bez znaku wodnego są autorstwa Kuby Kruczka.
Udanego górskiego wędrowania! Justii i Krystek 🙂
2 komentarze
Natknąłem się na Waszą stronę w poszukiwaniu celu urlopowego wypadu. Dalej nie szukam 🙂
Rewelacja!
Dzięki! Udanego wyjazdu, bo miejsce jest nieziemskie 😉